A jak! Przynajmniej wiem, co w nich jest :D Może nie wyglądają całkiem jak paluszki, które można kupić w sklepie, ale w sumie smakują całkiem nieźle, a o to właśnie chodzi! Mają różne warianty smakowe i spożywać je mogą różne gatunki! Gdy nie dodaję żadnych przypraw służą mi i Lavie jako nagrody przy naszych treningach (właśnie! miałam wstawić instrukcję na wykonanie przeszkód...) sztuczkowych i agilitowych. Zrobiły w jej przypadku furorę - po zjedzeniu pierwszego nie odstępowała mnie na krok i cały czas robiła sztuczki bez proszenia o nie :) I, co jest rzadkie w jej przypadku, żebrała bez ogródek - podchodziła i "bodła" swym łebkiem w nogi. Z zamierzenia piekłam je dla niej, ale rodzinka się dobrała i zaczęłam robić wariant ludzki i psi, żeby nie zjadali biednej Lavie JEJ chrupek. I jeszcze jeden dowód na to, że smakują (co z tego, że L jest labradorem, nie wszystko jej TAK smakuje) - zawsze jak je piekę stoi przy mojej nodze. Nie jest tak przy wszystkich ciastach itp., bo wtedy leży i czeka na opakowania po serze, maśle...
No, i zawsze jak piekę, to robię podwójną porcję - z części powstają paluszki dla człowieków, z reszty robię Lavie kuleczki (kiedyś wycinałam nożem paski i kroiłam je na kwadraty, ale to trwało kilka razy dłużej).